piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 2

Nikt nie czyta, ale i tak opublikuję. Potrzebuje motywacji, by to napisac, a bardzo chcę to skonczyć. To byłaby moja pierwsza porządna książka (fanfica Hellsinga nie liczę). A do tego nie fantasy. byłabym z siebie taka dumna *.*
------------------------------------


Rozdział II- 4 września, środa

Przyszłam. Rodziców nie było. Pewnie tata musiał zostać dłużej w pracy, a mama coś wspominała o pójściu na kawę do koleżanki. Nie byłam jedynaczką, a gdy weszłam do kuchni, by coś zjeść, zobaczyłam stojącą na stołku Amelię- ośmiolatkę- próbującą dosięgnąć słoika Nutelli.
- Cześć.- rzuciła, nie przerywając czynności.
- Wiesz co proponuje?- spytałam, odkładając plecak i podchodząc do sąsiedniej szafki i otwierając ją.
- Co?- spojrzała na mnie.
- Żebyś najpierw zjadła to, a potem czekoladę.- wydobyłam chińską zupę pomidorową i pokazałam jej.
- Tak!- ucieszyła się, schodząc ze stołka. Uśmiechnęłam się, widząc jej radość. Uwielbiała pomidorowe zupy chińskie, nawet bardziej niż Nutellę.
Nalałam do czajnika wody i postawiłam nad ogniem, by się zagotowała, w tym czasie wysypując zawartość dwóch torebek do dwóch talerzy.
- Więc dla ciebie pomidorowa a dla mnie serowa?- zapytałam, wyjmując z plecaka szkolnego pudełko śniadaniowe i butelkę.
- Fuuuj, serowa?- skrzywiła się, na co się roześmiałam.
- Zawołam cię jak będzie gotowa, na razie idź do swojego pokoju.- poradziłam, a dziewczynka szybko się zgodziła i wypadła z kuchni. Chwilę potem słyszałam jej głośne tupanie na schodach. Ja i ona mieszkałyśmy na piętrze w osobnych pokojach, rodzice zaś na dole. Ja i Amelia miałyśmy własną łazienkę na górze, a na dole była jeszcze jedna- dla mamy i taty. Na dole też była kuchnia, wejście do garażu w którym miało swoje „mieszkanie” szare mitsubishi- którego akurat nie było, bo tata pojechał nim do pracy, oraz mój czarny sportowy motor na którym jeździłam na drugi koniec miasta, do dojo, gdzie trenowałam sztuki walki.
Na górze było wejście na strych, mój pokój, pokój Amelii, łazienka i pokój gościnny, używany ostatnio dwa lata temu, gdy przyjechała ciocia i wujek z Irlandii Północnej.
Zaczął gwizdać czajnik. Wyłączyłam gaz i zalałam makaron. W czasie, gdy się zaparzał i studził umyłam butelkę ze szkoły i odłożyłam puste pudełko śniadaniowe do szafki. Zdążyłam jeszcze pójść do pokoju, by rozpakować plecak szkolny i włączyć laptopa- głównie by sprawdzić gdzie jest ta Yurga skąd pochodzi Dymitr i Nicolai.
Zapukałam w drzwi sąsiedniego pomieszczenia.
- Amelia, zupa gotowa!- zawołałam.
- Już, momencik.
- To twoja zupa będzie zimna, nie moja, jak się spóźnisz.
Gdy powiedziałam „spóźnisz” przypomniało mi się, że mam trening i spojrzałam na zegarek. Zostało mi zaledwie 45 minut do rozpoczęcia.
- Kurde!- gorszych przekleństw nie mówiłam i nie lubiłam gdy ktoś mówił. Nienawidziłam.
Zostało mi czasu tylko tyle, by zjeść szybko posiłek, naszykować kimono i butelkę wody i wskoczyć na motor.
Wsunęłam zupę w pięć minut, tym samym parząc sobie język, wsadziłam talerz do zmywarki i gdy wbiegałam na górę znów załomotałam w drzwi pokoju siostry.
- Amelio Svensson, masz zacząć jeść zupę zanim wyjdę!
Wpadłam do pokoju, wzięłam dość wysłużony, treningowy plecak, który zapina się rzepem na skos, przez pierś. Na szczęście nie zapomniałam po praniu wsadzić kimona do niego i miałam tylko do wzięcia butelkę wody.
Już gotowa zbiegłam ze schodów, przeskakując co trzy- mama tego nienawidzi i próbuje we mnie to zwalczyć- i zobaczyłam siedzącą przy stole ośmiolatkę, jedzącą powoli posiłek. Porwałam jedną z butelek piętrzących się za drzwiami i pobiegłam do garażu.
- Ja lecę!- zawołałam, zamykając drzwi. Założyłam kask i opuściłam przyciemnianą szybkę. Przekroczyłam motor i spojrzałam na zegarek.
Za pół godziny miał się zacząć trening. Kopnęłam rozrusznik i wyjechałam, zamykając kluczykami garaż. Mama, tata i ja mieliśmy własne kluczyki, a Amelii nie były potrzebne. Zapewne jeszcze, bo już się nastawiała, że dostanie w moim wieku skuter. Najpierw musiałaby zdać na kartę rowerową, a potem motorowerową, a o ile wiem od stycznia nie będzie można zdawać na motorowerową przed szesnastką. Dobrze, że zdążyłam zdać w szóstej klasie.
Ten motor dostałam na ostatnie urodziny- trochę musiałam dołożyć- i od tamtej jeszcze rzadziej jeżdżę autobusami. Urodziny mam 7 lutego. Mama pozapraszała rodzinę, a ja po feriach, które akurat trwały,  wyszłam na pizzę z Lisa i Dantem. Nie lubię organizować jakichś dużych przyjęć.
- Kurde, kurde, kurde…- pomrukiwałam, gdy kolejne światła mnie zatrzymywały. Miałam wrażenie, że wszystko się zmówiło, bym się spóźniła.
Ale nie- do dojo wpadłam na dwie minuty przed rozpoczęciem.
Moim partnerem prawie zawsze, tak samo jak dziś, był Wojtek Mazur- blondyn w wieku 15 lat, ćwiczący trzy lata dłużej ode mnie. Ja sama zaczęłam na początku szóstej klasy i on był moim partnerem prawie zawsze.
Gdy się ukłoniliśmy rzucił się na mnie stosując prawie identyczny- ale bardziej wyrafinowany- chwyt, który zastosowałam na Nicolaiu. Wywinęłam się tylko dzięki faktowi, że rozpoznałam atak. Stanęłam za Wojtkiem i wykonałam kopnięcie z półobrotu.
- Mogłaś mnie unieruchomić.- stwierdził chłopak, łapiąc moją kostkę i skręcając ją tak, że chcąc czy nie, musiałam przekręcić się i paść na ziemię na brzuchu. Przeciwnik usiadł na moich plecach i nachylił się, bym nie mogła go zrzucić z siebie. Znieruchomiał, co dało mi sygnał o zaprzestaniu obrony.
- Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w moim aktualnym położeniu to co zrobisz?
- A co powinnam?- spytałam.
- Możesz chwycić nadgarstek wroga i wykręcić na plecy.- zademonstrował na mojej prawej ręce przez co syknęłam z bólu.
- A co mam zrobić, by się obronić, kiedy jestem w takiej pozycji jakiej jestem?
- Po pierwsze nie pozwolić, bym unieruchomił ci ręce. Po drugie powinnaś się starać podwinąć nogi pod siebie i wtedy zrzucić mnie z siebie.
Zrobiłam jak kazał i po chwili leżał pode mną. Zrzucenie go tym sposobem okazało się zaskakująco łatwe. Zdawałam sobie sprawę, że daje mi fory, ale cóż poradzić, skoro ledwie się zmagałam z takim nim?  Siłą wcisnęłam jego ręce pod moje kolana, unieruchamiając je, a potem nachyliłam się, by mnie nie zrzucił. Chwyciłam lewą stronę jego kimona i przycisnęłam je po prawej stronie, przyduszając go materiałem. Mimo tego, że technika była- prawie- doskonała był silniejszy. Zrzucił mnie z siebie i znów wylądowaliśmy w początkowej fazie- walki na stojąco.
Jego wzrok był skupiony i nie okazywał uczuć. Podobno, by wyprzedzić cios przeciwnika trzeba zobaczyć to w jego oczach. Ja tak nie umiałam. Obserwowałam jego ciało i zobaczyłam nieznaczny ruch zwiastujący prawy sierpowy. Uchyliłam się i złapałam za nadgarstek.
Mój wzrok nieświadomie na ułamek sekundy skierował się w stronę okna.
Zobaczyłam na zewnątrz Dymitra uważnie obserwującego walkę.
Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały zobaczyłam rozbawiony błysk, przez co źle postawiłam nogę i przy podcięciu Wojtka sama straciłam równowagę. Krzyknęłam zaskoczona i uderzyłam plecami o materac pokrywający całą podłogę. Mój przeciwnik sam się potknął, spodziewając się lepiej wykonanej techniki, i uderzył obok mnie. Otrząsając się z widoku rozbawionego Dymitra, który nie chciał mi zniknąć z oczu, nacisnęłam klatką piersiową na pierś Wojtka i rozstawiłam szeroko nogi, by mnie nie zwalił, chwyciłam jego nadgarstki. Jego prawa dłoń wykonała okrężny ruch, wyrywając się i łapiąc mnie za przegub. Wyślizgnął się spode mnie i sam przygwoździł moje ciało, zakładając na moje ramię dźwignie. Zabolało. Dość mocno.
Uderzyłam trzy razy w materac, sygnalizując poddanie się. Piętnastolatek mnie uwolnił i wyciągnął rękę, by pomóc wstać. Przyjęłam pomoc.
- Co cię rozproszyło?- spytał. Wiedział, że tą technikę umiem na tyle dobrze, by nie popełnić takiego błędu.
- Przypadek.- uśmiechnęłam się przepraszająco.- Już się nie powtórzy.
- Przypadek? Nie podobny do ciebie.- podniósł brew do góry.
Chwila ciszy, podczas której Wojtek przyglądał mi się uważnie. Załamałam się pod jego spojrzeniem.
- Okej, okej, ciekawe tylko czy mi uwierzysz.- ten nastolatek za łatwo „wymuszał” na mnie zeznania.- Zobaczyłam za oknem Rosjanina.
- Tego nowego?- nie wyglądało, by mi nie wierzył.- On chodzi z tobą do klasy, nie?
- Taa… jego bliźniak mnie…
- Wojtek, Daniela, co to za pogaduszki?!- zawołała rudowłosa sensei z drugiego końca sali.
- Sumimasen, Danuta-sensei!- odpowiedzieliśmy jednocześnie pół-ukłonem.
- Chyba mamy dalej ćwiczyć.- zauważył blondyn z żartobliwą nutką w głosie.
- Na to wygląda.- westchnęłam, również ze śmiechem. Podniosłam gardę i stanęłam naprzeciwko nastolatka.
Gdy byłam w dojo czułam się jak u siebie.

2 komentarze:

  1. Narobiłaś mi ochoty na pomidorową zupkę chińską xD Czekam na dalsze notki :3 Pozdrawiam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam zawsze ochotę na zupki chińskie xD

    OdpowiedzUsuń

© Shalis dla Wioska Szablonów
© Dmitry Elizarov.